Relacja z Berlina

EU_flag_LLP_PL-01                                   Ewa i Krzysztof Gładkowscy

Na Berlin zawsze jest za mało czasu

Obdarowani możliwością pobytu prawie trzytygodniowego w Berlinie, wyjechaliśmy prze- konani, że uda nam się poczuć klimat tego miasta we wszystkich jego odsłonach: tej dwudziestowiecznej z całym dramatyzmem jej historii, ale także chcieliśmy się przyjrzeć najnowszej historii miasta, która sprawiła, że do Berlina stał się jednym z najatrakcyjniej- szych miast Europy i zapewne świata. Wyjechaliśmy w poczuciu, że tym razem mamy dość czasu. Wcześniejsze, krótkie, bo zaledwie dwu i trzydniowe pobyty w stolicy Niemiec kończyły się poczuciem niedosytu.

Jak się okazało i ten pobyt pozostawił takie poczucie, bowiem metropolia narzuca przybywającemu do niej swój rytm i burzy mu starannie przygotowywany plan. Człowiek pełen wiary w możliwości zrealizowania swego dziennego harmonogramu, po berlińskiej porannej kawie wsiada do metra i wychodząc na planowanej stacji dostrzega coś co wywraca na nice jego planowanie dnia, bo staje wobec niespodzianki. Berlin miejsce niespodzianek- majaczące w oddali berlińskie morze, czyli Wannsee, piękny modernistycz- ny budynek cudem ocalały z nalotów, jak spod ziemi wyłaniające się muzeum ekspresjonistów okolone drzewami, olbrzymia szklarnia Königliche Gartenakademie, z kawiarnią gdzie można posłuchać muzyki na żywo. I znowu nie docieramy tam gdzie planowaliśmy. Nie musimy. Trafił nam się luksus – możemy poddać spontanicznemu odkrywaniu miasta. Nie zapominaliśmy jednak, że powierzono nam zadanie. My, tropiciele śladów dwóch niezwykłych literatów, czy mamy szansę odkryć jakieś nowe epizody w ich życiu. Ernst Wiechert, pisarz, którego odkryłam dla siebie w czasie studiów ponad 30 lat temu w Lublinie znajdując w księgarni książkę „Lasy i ludzie” nie pozostawił po sobie wielu śladów w Berlinie. Nasi poprzednicy uczestniczący w projekcie odnaleźli wszystkie ślady jego berlińskiego życia. Po epizodzie berlińskim Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w sensie materialnym nie ma śladu. Przy Augsburger Strasse nie ma żadnej wzmianki o pobycie tu polskiego poety. Szukamy pomocy w przewodniku Polnischer Berlin. Dowiadujemy się z niego, że w roku 2006 jeden z berlińskich teatrów przygotował spektakl Inge Barsch, oparty na wierszu Gałczyńskiego. Przewędrowaliśmy ulice, gdzie mieszkali literaci, w złudnej nadziei, że coś się wydarzy, akurat wtedy, gdy tam stoimy – coś co sprawi, że dowiemy się czegoś więcej o ich bytności w tym mieście. Wspomniany przewodnik poprowadził nas śladami Witolda Gombrowicza, zc Witolda Wirpszy, pozwolił nam odnaleźć nagrobek Atanazego Raczyńskiego oraz dziesiątki innych śladów polskich pisarzy, artystów plastyków w niemieckiej metropolii. Wśród licznych muzeów i galerii, do których dotarliśmy z przyjemnością wspominamy i te najważniejsze znajdujące się na liście światowego dziedzictwa UNESCO jak Museum Insel, ale też prezentujące sztukę najnowszą. Wśród tych ostatnich duże wrażenie zrobiła na nas Galerie Żak/Branicka prezentująca polską sztukę współczesną. Przewodnikiem ułatwiającym uchwycenie klimatu miasta była książka Doroty Danielewicz Berlin. Przewodnik po duszy miasta. Dzięki tej bardzo osobistej opowieści o mieście znajdowaliśmy miejsca niezwykłe, w których się zdarzyło się niemożliwe; jak ocalenie Żydówki w czasie wojny ukrywającej się w domu niemieckiego generała. W wędrówkach berlińskich gdy przekraczaliśmy „bliznę miasta” – ślady po murze go dzielącym towarzyszyło nam pytanie, które autorka książki zadaje czytelnikowi mówiąc o Berlinie Zachodnim: ”Jak może czuć się miasto, którego większa część została przez miliony ludzi skazana na nieistnienie? Jak czułby się człowiek, gdyby mógł pokazać tylko połowę siebie, a druga połowa żyłaby swoim życiem , intensywnym, pełnym idei i wydarzeń, za murem ignorancji i obojętności. Jak czuje się miasto, w którym dwa miliony mieszkańców codziennie rano wstaje, aby zająć się pracą, bezrobociem, nauka, lenistwem, miłością lub codzienna krzątaniną-a spora część świata nie chce o tym wiedzieć?”. To pytanie spowodowało, że trafiliśmy do Allied Museum Berlin, gdzie mieliśmy możność oglądać kroniki z lat czterdziestych rejestrujące odbudowę miasta, potem podział miasta, siedząc w autentycznym amerykańskim samolocie z którego zrzucano żywność w czasie blokady Berlina Zachodniego. Była to doskonała lekcja historii, która jest tak mało znana w Polsce. Przekraczając dawną granicę między częściami miasta szukaliśmy odpowiedzi na nasze pytanie: czy możliwa jest integracja tego miasta, czy też na zawsze zostanie ono dwoma organizmami nie tylko z różną historią, ale też teraźniejszością. Mentalna granica między wschodnią i zachodnią częścią miasta jest wciąż widoczna.

Przeszłość i teraźniejszość w tym tętniącym życiem, wielokulturowym miejscu jest na Tiergarten. Przeznaczyliśmy na tę przestrzeń cały dzień. Chodziliśmy w gąszczu symbolicznych macew Pomnika Pomordowanych Żydów Europy. Pomnik autorstwa Petera Eisenmana, mimo kontrowersji towarzyszących tej realizacji, według nas unosi ciężar przesłania. W niewielkiej odległości od wspomnianego pomnika upamiętniono zgładzonych Sinti i Roma w okresie nazizmu. W sadzawce przy dźwięku skrzypiec wynurza się kamienna płyta na której leży świeży kwiat. Cisza, łagodny dźwięk skrzypiec, symbolika wody. Nieopodal stojący betonowy prostopadłościan z umieszczonym w nim wizjerem przez który można obejrzeć parę całujących się mężczyzn to z kolei Pomnik poświęcony prześladowanym przez nazistów homoseksualistów. Piękny wczesnojesienny dzień, który wyzwolił w nas pytania o formę upamiętniania, sposób rozliczania się z przeszłością, wzięcia odpowiedzialności za zbrodnie. A wieczorem tego samego dnia Berlin wyległ na trawniki w centrum miasta by podziwiać efekty Lichtspiele. Na szacownych budynkach; kościołach, bankach, budynku uniwersytetu Humboldta zagrały barwy i obrazy. Miasto wydawało się oazą umiejętności relaksowania się i życzliwości. Wracaliśmy z pokazu grubo po północy, a wczesnym rankiem tego dnia w tym samym miejscu były już pokazy mimów. Berlin miasto, które prawie nie śpi? Centrum żyje swoim energicznym rytmem- spokój i układność mieszczańską można znaleźć w oddalonych dzielnicach jak Dahlem, Charlottenburg czy Grünewald. Setki małych i dużych odkryć -ulic, detali architek- tonicznych, rozmów z ludźmi na ulicach sprawił, że leitmotivem naszego pobytu było zdanie: na Berlin zawsze jest za mało czasu. Czy można poczuć miasto, takie właśnie jakim jest Berlin, nie będąc berlińczykiem? Jakie jest poznanie turysty- wyjeżdżając do stolicy zjednoczonych Niemiec dużo o niej wiedzieliśmy, ale dopiero tu ujawniła się cała moc inspiracji i twarzy miasta. Było ono i jest mekką artystów, inspiracją literatów-można w nim znaleźć znaki artystycznego Berlina z czasów Przybyszewskiego (w Berlinie istnieje restauracja nazwana Schwarze Ferkel) jak też z czasów szalonych lat dwudziestych (mimo zbombardowania miasta zachował się częściowo wkład olsztynianina Ericha Mendelsohna w modernizację miasta). Zauroczeni jego wizją architektury docieramy do Poczdamu na przepięknie położony Telegrafenberg , gdzie wśród wielu urządzeń służących pomiarom astrofizycznym i meteorologicznym bieli się bodajże najsłynniejsze dzieło architekta-wieża Einsteina. Mendelsohn, zaprzyjaźniony z uczonym, stworzył tu solarne obserwatorium. Budowla przypominająca raczej rzeźbę aniżeli formę architektoniczną przetrwała w nienaruszonym stanie bombardowania, prawdopodobnie dzięki swej formie i jest obiektem przyciągającym studentów architektury z całego świata. Budowana w latach 1919- 1924 zachwyca odważna wizją ekspresjonizmu architektonicznego.

Wydawać by się mogło, że nasze peregrynacje po Berlinie niewiele mają wspólnego z głównym celem wyjazdu. Zgodnie z założeniem „uczenia się przez całe życie”, śmiało można powiedzieć, że był to czas nadzwyczaj intensywnej edukacji, a także i przede wszystkim przełamywania stereotypów myślowych. Dzień w dzień towarzyszyli nam w myślach Ernst Wiechert i Konstanty Ildefons Gałczyński. Odtwarzaliśmy w wyobraźni Berlin ich czasów. Moc przywoływania ich postaci zapewne sprawiła, że jednak udało nam się coś niezwykłego.

Czytając codziennie Notatnik Gałczyńskiego, będący według nas, jego sposobem na przetrwanie pobytu w stalagu w Altengrabow, zachwycając się jego dystansem do świata mówiliśmy sobie, że nie nasz pobyt nie może się skończyć jedynie na hedonistycznym chłonięciu Berlina. I udało się; Gałczyński w jakiś sposób zaistniał jeszcze raz zaistniał w Berlinie. Dotarliśmy do Winfrieda Lipschera, dyplomaty niemieckiego urodzonego w Wartenburgu – dzisiejszym Barczewie w roku 1938, a obecnie zamieszkałego w Berlinie, tłumacza Kroniki olsztyńskiej. Miłośnik twórczości polskiego poety okazał zainteresowanie Notatnikiem i wykazał chęć dziennika przetłumaczenia na język niemiecki. Talent translatorski Lipschera jest zapewne gwarancją na umiejętny przekład, z przecież trudnym do przekazania zmysłem humoru poety. Notatnik wydany w języku niemieckim będzie symbolem sensowności naszego pobytu w stolicy Niemiec, a także, mam nadzieję, źródłem radości niemieckich czytelników. I to nie tylko tych zawodowo związanych z literaturą i kulturą polską.